Tahiti - pasja niczym nie zmącona
- Grzegorz Ignatowski
- 22 cze 2013
- 2 minut(y) czytania
Puchar Konfederacji to wielkie wydarzenie. Dla jednych jest to walka o laury i zaszczyty, walka o prestiż i końcowe zwycięstwo. Dla innych jest to satysfakcja z samej obecności, radość z możliwości przebywania wśród najlepszych na świecie. Tak właśnie jest z ekipą Tahiti, w której pomimo potężnych batów w każdym kolejnym meczu, uśmiech z twarzy piłkarzy nie znika nawet na chwilę.

Dla tych, którzy nie rozumieją fenomenu Tahiti podsuniemy pewną hipotetyczną sytuację. Drogi czytelniku, wyobraź sobie, że właśnie jedziesz autem i zatrzymuje Cię policja. Nagle zaczyna się wyliczanie wykroczeń i okazuje się, że mandat wynosi ponad dwa, a co tam, cztery tysiące złotych. Przeciętny kierowca miałby już serce w gardle, oczy usiłowałyby wyskoczyć z oczodołów ze wciekłości a żołądek zachowywałby się jakby właśnie przetrawił całą zawartość butelki środka na przeczyszczenie. Ale Ty nie jesteś przeciętnym kierowcą. Ty przyjmujesz mandat z wielkim uśmiechem na twarzy i jeszcze dziękujesz przemiłym policjantom, że zechcieli was uraczyć tym mandatem w wysokości 4000 PLN, życzysz im na odchodne miłego dnia a na święta wysyłasz kartkę na właściwy. A powód jest prosty − prowadzisz właśnie nowiutkiego Bugatti Veyron, którego kupiłeś sobie za pieniądze wygrane na loterii. Potraficie sobie wyobrazić jakie to uczucie? Piłkarze Tahiti mogą coś o tym powiedzieć.
Ten zespół ma zupełnie inne cele niż Brazylia, Włochy, Hiszpania czy Nigeria. Ich celem nie są zwycięstwa i puchary. Szczytem ich marzeń jest samo uczestnictwo w takim turnieju jak Puchar Konfederacji. Zupełnie tak samo jak w przypadku brytyjskiego skoczka narciarskiego, Eddiego Edwardsa, który regularnie spadał z progu, ale i tak cieszył się jak dziecko, że w ogóle pozwolono mu skoczyć. Albo jak w przypadku Erica Moussambani, reprezentanta Gwinei Równikowej w pływaniu (on w ogóle umiał pływać?), który z godnym podziwu uporem zmierzał do celu na igrzyskach olimpijskich. Albo jak legendarny reprezentant Etiopii, który wystartował na turnieju olimpijskim w… narciarstwie!
W ogóle to już obecność Tahiti w Pucharze Konfederacji jest wydarzeniem samym w sobie. To mocno nieprawdopodobne, że kiedyś uda się piłkarzom z tego kraju uda się awansować do mistrzostw świata, bo chyba tylko to przebiłoby udział w PK. Oglądajmy więc ich poczynania z przymrużeniem oka. Nie patrzmy przez pryzmat umiejętności technicznych i taktycznych, ale wczujmy się w klimat i odnajdźmy tego ducha, który niegdyś towarzyszył sportowcom na igrzyskach olimpijskich.
Sportowcom nie skażonym chorobą komercyjną i nie uzależnionym od pieniędzy, sportowcom dżentelmenom, którzy podobno są już wymarłym gatunkiem. Jeśli spojrzymy na ten zespół od tej strony odnajdziemy w Tahitańczykach coś, czego dawno nie widzieliśmy – ducha sportu w najczystszej postaci.
Nieważne ile bramkarz reprezentacji Tahiti przepuści goli w kolejnym spotkaniu. Nie ważne jakie błędy popełnią piłkarze w polu. Przegrali już 1:6 z Nigerią i 0:10 z Hiszpanią i jeśli w starciu z Urugwajem zakończy się nawet na 15 golach, to i tak nie zmieni to faktu, że Tahitańczycy będą zasługiwać na szacunek. Przecież oni grają nie dlatego, że mają z tego jakieś ogromne pieniądze, oni grają z czystej, niczym nie zmąconej pasji. I gdzie ich ta pasja zaprowadziła?