Magazyn ¡Ole! [RECENZJA#3]
- Grzegorz Ignatowski
- 29 maj 2013
- 4 minut(y) czytania
„Na rynku magazynów piłkarskich pojawił się nowy projekt, który może zaciekawić kibiców spragnionych wysokiej jakości artykułów” – tak pisaliśmy niedawno w krótkim newsie na temat magazynu „¡Ole!” Teraz nadszedł czas ocenić, czy ten projekt rzeczywiście jest tak dobry jak początkowo zapowiadano.

Zanim zasiądziecie do czytania mgazynu „¡Ole!” zastanówcie się, czego tak naprawdę po nim oczekujecie. Ów magazyn reklamowany jest jako fachowe źródło wiedzy o hiszpańskim futbolu i jest to fakt jak najbardziej słuszny. Jednak jeśli oczekujecie, że „¡Ole!” będzie wypełniony tekstami o Realu Madryt i Barcelonie, przeplatany dodatkowo artykułami z Radamelem Falcao i Santi Cazorlą, to się bardzo zawiedziecie. Ten projekt kierowany jest do prawdziwych pasjonatów La Liga i przez takich pasjonatów jest tworzony. Autorzy tekstów wyszli z założenia, że jeśli rynek potencjalnych odbiorców ogranicza się do dwóch, trzech hiszpańskich produktów, to trzeba tym odbiorcom pokazać, ile niezwykłych faktów można odszukać w pozostałych częściach hiszpańskiej układanki. I tak powstał magazyn. Nie tylko blaski, ale przede wszystkim cienie ligi hiszpańskiej, zostały opakowane w piękną zewnętrzną powłokę, natchnione dużą dawką fantazji i polotu, i powstało coś wyjątkowego. Do tej pory pewnie zastanawialiście się, co wyjątkowego może być w Granadzie, Rayo Vallecano czy powiedzmy Osasunie Pampelunie. Jest! I to bardzo dużo! I właśnie to pokazują redaktorzy magazynu „¡Ole!”
– Wstępnym założeniem było trafienie do wąskiej grupy pasjonatów hiszpańskiego futbolu, czyli ludzi, którzy kochają tę dziedzinę piłki – mówi redaktor naczelny magazynu „¡Ole!”, Dominik Piechota. – Sami jesteśmy wielbicielami tych klimatów, więc chcieliśmy znaleźć równych sobie i tworzyć taki magazyn przede wszystkim dla nich. Z czasem jednak stwierdziliśmy, że ograniczanie spektrum zainteresowania nie ma najmniejszego sensu, więc przygotowaliśmy szeroki wachlarz materiałów do wyboru. Począwszy od spojrzenia psychologicznego czy kobiecego aż do Hiszpanów poza granicami kraju. Generalnie z każdym numerem planujemy dawać odbiorcom różne możliwości – będzie też czas na naukę języka, kulturę czy inne aspekty niezwiązane bezpośrednio z piłką. Premierowe wydanie miało być pilotażowym numerem, który pozwoli nam określić, jakie są oczekiwania i potencjalne zainteresowanie. Z każdym numerem będziemy dążyć do znalezienia złotego środka, oferując czytelnikom najróżniejsze aspekty Hiszpanii, futbolu, i nie tylko.
Siłą magazynu, tak jak pierwotnie zapowiadano, jest jego treść. Po kilku ciekawostkach na pierwszych stronach, podanych czasem w dość zabawnym kontekście, trafiamy na tekst Jacka Staszaka o występującym w angielskiej Premiership Michu. Potem mamy Michała Zachodnego, który jest ekspertem od angielskiego futbolu, i artykuł na temat Vicente. Idąc dalej, wciąż pozostajemy w klimacie Wysp Brytyjskich, bo Oskar Szumer zafundował czytelnikom materiał o Fernando Torresie. Dzięki takiemu ułożeniu tematów początek czyta się jednym tchem, kolejny artykuł wynika z poprzedniego, dzięki czemu pierwszy numer czyta się bardzo szybko.
Po przeczytaniu magazynu od deski do deski (wszystkie 67 stron) w pamięci utkwiło nam kilka tekstów. Poza wyżej wymienionymi w głowach zostały dwa teksty autorstwa Piotra Dygi: „Włoski łącznik” (o współpracy Granady z Udinese) i „Stopnie drogi na szczyt” (o młodzieżowych reprezentacjach Hiszpanii). Sporo można też się dowiedzieć z materiału Łukasza Kwiatka o Diego Coście czy Dominika Piechoty o Rayo Vallecano lub Piotra Świcy o Valencii. Przyczepić można się do wywiadów, bo rozmowa z Mateuszem Bystrzyckim może nie trafić do wszystkich czytelników, a wywiad rzeka z Kibu Vicuną chyba nie porwie potencjalnego odbiorcy takim nurtem, jak początkowo się spodziewano, szczególnie, że pięciostronicowy wywiad jest tylko pierwszą częścią rozmowy.
Magazyn „¡Ole!” swoim nazwiskiem firmuje kilka osób o znanych i cenionych nazwiskach. Piotr Koźmiński napisał kilka słów o Tomerze Hemedzie, Izraelczyku z polskim paszportem, który całkiem nieźle radzi sobie w hiszpańskiej Mallorce, a Barbara Bardadyn zafundowała artykuł o mistrzach świata i Europy w kontekście kolejnych meczów o punkty. Podsumowując, prześwietliliśmy treść na wszystkie możliwe sposoby i choć znaleźliśmy kilka drobnych wpadek językowych, to nie zmienia to faktu, że pod każdym względem zdaje ona egzamin celująco.
Nie od dziś wiadomo, że dobry produkt nie wypracuje dobrej marki, jeśli nie jest dobrze opakowany. „¡Ole!” pod tym względem również staje na wysokości zadania. Szata graficzna jest przyjemna dla oka i raczej zachęca czytelnika do zagłębienia się w treść. Podobnie jest ze zdjęciami. W niektórych przypadkach dominują one nad treścią, tutaj są tylko ciekawym dodatkiem. Zresztą, nie zawsze są to zwykłe sztampowe zdjęcia. W przypadku tekstu Jolanty Zasępy o Sarze Carbonaro i Ikerze Casillasie zdjęcia tej dwójki zastąpiono fotografią figurek woskowych. Miła odmiana od utartych schematów.
Jak znaleźć magazyn „¡Ole!”? Najłatwiej zrobić to za pomocą strony internetowej http://olemagazyn.pl/. Dobrą opcją jest też wyszukanie oficjalnego profilu na Facebooku, czy konta na Twitterze. Tam można znaleźć najświeższe informacje związane z projektem. Dowiemy się między innymi, że jest on dostępny w trzech platformach: Issuu, scribd oraz w PDF-ie. Na tym jednak nie koniec, bo redakcja bierze pod uwagę możliwość wydania formy papierowej dla zainteresowanych. – Obecnie sondujemy liczbę chętnych. Cały czas dzwonimy do drukarni, pytając o różne możliwości, ceny, umowy współpracy i inne szczegóły. Jesteśmy już prawie pewni wydruku, ale jeszcze nie przyklepaliśmy miejsca, które nam w tym pomoże, bowiem nadal czekamy na kilka odpowiedzi – tłumaczy Dominik Piechota. – Obecnie chętnych jest trochę mało i choć można liczyć ludzi w setkach, to oczekiwaliśmy trochę więcej. Możliwe, że w przyszłości – zwłaszcza gdyby udało się znaleźć jakieś darczyńcę lub sponsora – znajdziemy się w Empikach oraz innych sklepach. Obecnie planujemy wysyłkę do osób zainteresowanych. Gdyby ktoś poważniejszy zechciał nam pomóc, to wtedy będziemy uderzać do różnych sieci z rozprowadzaniem magazynu. Wtedy dojdą opcje takie jak prenumerata, dodatkowe materiały, różne opcje wysyłki i tak dalej – twierdzi redaktor naczelny magazynu „¡Ole!”.
Podsumowując, zostaliśmy zaskoczeni nowym, bardzo ambitnym projektem, który mocno wychyla się ponad przyjęte szablony. Prawda jest taka, że rynek nie przepada za projektem, który wystaje ponad normy, więc utrzymanie się na nim nie będzie zadaniem łatwym. Redaktorzy obiecują jednak wytężoną pracę, co jest pozytywnym prognostykiem dla magazynu „¡Ole!”. Wszystko zależy od tego jak na ich propozycję odpowiedzą czytelnicy.