top of page
Szukaj

Władysław Stachurski - odeszła legenda

  • Grzegorz Ignatowski
  • 15 mar 2013
  • 6 minut(y) czytania

W środę odszedł Władysław Stachurski – były trener reprezentacji Polski i jedna z legend Legii Warszawa. Być może niewielu młodszych kibiców go kojarzy, więc postanowiliśmy przybliżyć nieco jego sylwetkę. A trzeba podkreślić, że jest o czym pisać, bo Stachurski sprawdził się w futbolu na wielu płaszczyznach.



Pochodził z Piotrkowic, małej miejscowości położonej nieopodal Kielc. Szybko przeniósł się do Warszawy, gdzie zaczął kopać piłkę w stołecznej Skrze. Zaczynał jako napastnik, o czym obecnie niewielu pamięta. Potem zakładał koszulkę kilku mniejszych klubów, jak: SHL Kielce, Sarmata Warszawa czy Warszawianka. W 1964 roku przeniósł się do Legii Warszawa i dopiero tutaj na dobre zaczęła się jego futbolowa kariera.


Pierwszy mecz w barwach „Wojskowych” Stachurski rozegrał 27 marca 1966 roku. Naprzeciwko naszpikowanej gwiazdami Legii stanęła wówczas Wisła Kraków. W stołecznym zespole grali wtedy Blaut, Żmijewski, Gmoch czy Apostel, zabrakło za to Brychczego, którego zastąpił właśnie Stachurski. Jednak mimo takiego składu mecz zakończył się bezbramkowym remisem. W tym sezonie młody napastnik zaliczył zaledwie pięć spotkań i chyba nie wiązano z nim zbyt wielkich nadziei, bo rok później nie grał w ogóle. Wrócił w sezonie 1967/1968, kiedy Legia została wicemistrzem Polski, lecz jego rola ograniczyła się do jednego występu. Nastąpiło to nieco z konieczności, wobec nieobecności Horsta Mahseliego trener Vejvoda musiał bowiem zaryzykować i postawić na pozycji obrońcy nominalnego snajpera. Opłaciło się, bo Legia w tym meczu gola nie straciła, ale popularny „Lacha”, jak później nazywali go koledzy z boiska, po tym spotkaniu znów zasiadł na ławce rezerwowych, na której mógł zapuścić korzenie.


W kolejnym sezonie było już zupełnie inaczej. Wyglądało to tak, jakby Stachurski przed sezonem wygrał miejsce w składzie podczas jakiejś loterii, bo wskoczył do niego od pierwszego spotkania i nie oddał go już nikomu. Jednak nie loteria, ale mecze o Puchar Intertoto zadecydowały o tym, że napastnik stał się obrońcą. Trener Vejvoda na pewno nie żałował tej decyzji, bo nie dość, że zyskał świetnego obrońcę, to jeszcze okazało się, że ma także znakomitego wykonawcę stałych fragmentów gry. 4 września 1968 roku w meczu z Wisłą Kraków Stachurski popisał się bombą z rzutu wolnego, która zupełnie zaskoczyła golkipera rywali. Później te bomby będą stałym schematem meczów Legii, lecz wtedy był to pierwszy z wielu pocisków, które będą regularnie dziurawić siatkę rywali. Dla Legii był to wyśmienity sezon, bo udało się jej wyrwać mistrzostwo kraju z rąk pozornie niezwyciężonego Górnika Zabrze. Rok później Legia nie tylko obroniła mistrzostwo, ale także pokazała się z dobrej strony w europejskich pucharach. Stachurski dotarł z tym klubem do półfinału Pucharu Mistrzów, w którym lepszy okazał się późniejszy triumfator – Feyenoord Rotterdam. W sezonie 1970/1971 legioniści oddali palmę pierwszeństwa Górnikowi Zabrze, ale w pucharach znów było ciekawie. Najpierw „Wojskowi” wyrzucili za burtę Goeteborg, który zapewne zapamiętał Stachurskiego ze względu na jego dwie bramki z rzutów wolnych. Następnie odprawili z kwitkiem Standard Liege, by w ćwierćfinale uznać wyższość Atletico Madryt, któremu 26-letni wówczas defensor również wpakował bramkę. Rok później było nieco gorzej, Legia spadła na najniższy szczebel podium, lecz Stachurski, niczym niezniszczalny grecki heros, niemal nie schodził z boiska przez cały sezon. Zszedł z niego w kolejnym sezonie, w meczu 14. kolejki z Lechem Poznań. W 32. minucie tego spotkania ośmiokrotny wówczas reprezentant Polski doznał poważnej kontuzji, z której powodu musiał opuścić boisko. Jak się później okaże, ta kontuzja oznaczała dla niego koniec kariery piłkarskiej.


Jego kariera piłkarska zakończyła się przedwcześnie, ale Władysław Stachurski nie odszedł od futbolu. Przez pewien czas pracował z juniorami, potem trafił do Zawiszy Bydgoszcz, którą wprowadził do ekstraklasy i w pierwszym sezonie niespodziewanie zajął z nią czwarte miejsce. Ten sukces spowodował, że dawny obrońca warszawskiej Legii otrzymał propozycję powrotu do tego klubu w roli trenera. Nie wahał się, odpowiedź brzmiała: „Tak”.


Stachurski trener trafił na trudny okres w Legii. Na początku lat 90. ten klub nie walczył o mistrzostwo, ale o ligowy byt. Mówi się, że w tamtych czasach pozostałe kluby zawiązały tak zwaną spółdzielnię przeciwko Legii, ale ta dzielnie się broniła i nie dała się zrzucić z ekstraklasy. Rok 1991 nie kojarzy się jednak kibicom Legii z ligową młócką, ale z wielkimi sukcesami w europejskich pucharach. Władysław Stachurski przejął Legię i choć w lidze potrafił przegrać z Motorem Lublin, Igloopolem Dębica czy Hutnikiem Kraków, to w pucharach wyrzucił za burtę szkocki Aberdeen, a przede wszystkim włoską Sampdorię Genua. To za jego kadencji na futbolowym horyzoncie pojawił się Wojciech Kowalczyk. Z Legii odszedł rok później, kiedy klub zastanawiał się, skąd wziąć pieniądze na sprzątaczkę. Może właśnie brak pieniędzy zadecydował o tym, że zastąpił go bliżej nieznany Krzysztof Etmanowicz.

W 1993 roku Władysław Stachurski powrócił na ławkę trenerską, ale nie w Warszawie, tylko w Łodzi. Tam przejął schedę po Marku Wozińskim w Widzewie Łódź, a jego celem było zmazać plamę na honorze, którą była porażka w europejskich pucharach z Eintrachtem Frankfurt 0:9 w poprzednim sezonie. Złośliwi kibice jeszcze mówili Widzew 09 Łódź. Stachurski to odmienił. Start miał taki sobie, zremisował z Wartą, przegrał z ŁKS-em, wygrał z Tygodnikiem Miliarder Pniewy (tak, był w ekstraklasie klub o takiej nazwie). Jednak na koniec sezonu zaliczył dziewięć meczów bez porażki, pokonując m.in. Górnika Zabrze 2:0. Właśnie ta porażka zadecydowała, że Górnik nie został wówczas mistrzem Polski. Kolejny sezon był znacznie bardziej udany. Jednak mimo wysokiej plokaty po 25 kolejkach zastąpił go na dziesięć dni Ryszard Polak, po czym na ławce trenerskiej na długie lata zasiadł Franciszek Smuda. „Franz” otrzymał świetną konstrukcję, z której potrafił zbudować wielki zespół.


Oczywiście nie można powiedzieć, że wielki Widzew w połowie lat 90. to zasługa Stachurskiego, ale pierwsze fundamenty pod ten sukces stawiał właśnie były trener Legii. To on doprowadził do rewolucji, podczas której z klubu odeszli doświadczeni Myśliński, Cisek, Wojdyga, Szulc, Godlewski czy Iwanicki, a ich miejsce zajęli młodzi i utalentowani, jak: Daniel Bogusz, Marcin Boguś, Piotr Szarpak, Paweł Miąszkiewicz czy Wojciech Małocha, a później też Mirosław Szymkowiak. Dwa lata później większość z tych piłkarzy wraz z Łapińskim, Czerwcem, Wyciszkiewiczem czy Michalczukiem będzie toczyć boje w Lidze Mistrzów z najlepszymi drużynami Europy.


Pół roku po odejściu z Widzewa Stachurski otrzymał propozycję objęcia funkcji selekcjonera reprezentacji Polski. Zastąpił on Henryka Apostela, który właśnie przegrał eliminacje do mistrzostw Europy. Jego debiut za sterami reprezentacji miał nastąpić w grudniu 1995 roku, lecz w ostatniej chwili okazało się, że mecz z USA się nie odbędzie. Potem w planie był wyjazd do Hongkongu na Puchar Carlsberga. Daleki wyjazd wpłynął na formę reprezentacji Polski, która była zresztą oparta na ligowcach, i „Biało-czerwoni” przegrali z Azjatami 0:5. Zwycięstwo 1:0 nad reprezentacją ligi Hongkongu nikomu nie poprawiło nastrojów, pewnie dlatego, że nie był to mecz oficjalny. Druga próba Stachurskiego odbyła się pod koniec lutego w Rijece, gdzie Polaków mieli sprawdzić Chorwaci. Dość niespodziewanie „Orły Stachurskiego” prowadziły 1:0 po golu Henryka Bałuszyńskiego, ale ostatecznie mecz zakończył się porażką 1:2. Potem były jeszcze dwa remisy – ze Słowenią i z Finlandią – i na tym etap selekcjonera się zakończył.


Media nie szczędziły słów krytyki, a władze PZPN-u miały swojego kandydata – Antoniego Piechniczka. Prawdą jest, że Stachurski sam złożył rezygnację, ale jego wypowiedzi dają do zrozumienia, że była to decyzja wymuszona. Przed swoim odejściem selekcjoner mówił: – Trzeba pamiętać, że czasem trzeba najpierw przegrać, żeby później odnieść zwycięstwo.

Po ustąpieniu z fotela selekcjonera Stachurski otrzymał propozycję z Legii Warszawa. Przyjął ją, choć musiał sobie radzić również ze stratą, jaką była śmierć matki. Jego powrót na ławkę trenerską miał nastąpić podczas wyjazdowego spotkania w europejskich pucharach z Jeunesse Esch, ale w drodze na to spotkanie doznał ataku serca. Zastępował go Mirosław Jabłoński, który odnosił zaskakująco świetne wyniki. Czy był to efekt pracy Stachurskiego? Nie wiadomo. Wiemy jednak, że kiedy Pan Władysław zasiadł ponownie na ławce, co nastąpiło 26 października 2006 roku, jego wyniki były gorsze od tych, które osiągał jego asystent. Pod koniec sezonu Jabłoński wrócił więc na ławkę trenerską.


Później Stachurski wcielał się w rolę działacza. Przez pewien czas był dyrektorem sportowym, odpowiadał też za transfery, ale szło mu to nieco gorzej niż dokonania boiskowe czy trenerskie. Sławne stały się też jego konflikty ze Stefanem Białasem czy Cezarym Kucharskim. W końcu odszedł z Legii, ale nigdy nie odszedł od niej. Wciąż pojawiał się na meczach tego klubu i pewnie chodziłby dalej, gdyby nie atak serca podczas spaceru po bilety na mecz reprezentacji Polski…


Jakim był człowiekiem? Tego nie wiem, bo nie było mi dane z nim porozmawiać. Dobrze pamiętam jego wizerunek, gęste wąsy i czarny płaszcz, a do tego mina surowego, ale uczciwego nauczyciela. Jaki był naprawdę? Stefan Szczepłek na łamach „Rzeczpospolitej” pisze o nim następująco: – Wydawało się, że nic go nie powali. Ale w roku 1996, jako trener Legii, pojechał na mecz do Luksemburga i tam, po treningu, doznał ataku serca. Tydzień spędzony w luksemburskim szpitalu, miesiące na rekonwalescencji w stolicy zmieniły go fizycznie i zmusiły do zwolnienia tempa. To był wciąż ten sam Władek – wieczny optymista z wyjątkowym poczuciem humoru, mogący bez charakteryzacji odgrywać role warszawskich cwaniaków w stylu Franka Dolasa. Ale było już w nim więcej refleksji i świadomości, że trzeba na siebie uważać. Takiego go zapamiętajmy, wiecznego optymistę, który dzięki takiemu podejściu potrafił osiągnąć sukces zarówno na boisku, jak i ławce trenerskiej.

 
 
 

Autor bloga: Grzegorz Ignatowski

© 2023 by Biz Trends. Proudly created with Wix.com

bottom of page